Your address will show here +12 34 56 78
Jak wpaść w komendę nie obijając się?
  • Text Hover
Kiedy pytam instruktorów o moment największego spadku motywacji, jaki przydarzył się na ich harcerskiej drodze, niemal zawsze słyszę wzmiankę o pierwszym obozie w komendzie. Pierwsza funkcja, przyboczny, niejednokrotnie też oboźny podobozu, po całym tym czasie spędzonym po drugiej stronie barykady, najwyraźniej niewielu przypada do gustu. I moja własna harckariera wpisuje się w ten cykl.

Wpadłem w komendę

Bywały oczywiście obozy gorsze i lepsze, tym niemniej najbardziej zdemotywowany byłem z pewnością właśnie na moim pierwszym. W komendzie. Komendzie zresztą, która zasługiwałaby na dłuższą historię. Ale o tym może innym razem. Jako świeżo upieczony przyboczny Cichociemnych pojechałem na obóz – niby jako członek komendy, w praktyce jako ktoś w rodzaju starszego zastępowego chłopaków, będących ekipą, z którą na co dzień spędzałem czas. Jak się zachować w tej sytuacji – nie miałem pojęcia. O metodyce wędrowniczej wiedziałem: kiedy daje się pompki, a kiedy rzuca granaty dymne. W skrócie – niewiele. Jak zachować się w takiej sytuacji? Odprawy komendy - wciąż były dla mnie tylko tablicą ogłoszeń od komendanta, na której nie umiałem odnaleźć swojego głosu. Wydawanie rozkazów chłopakom w moim wieku wydawało się śmieszne i niepoważne. Na domiar złego, trafiłem na obóz, gdzie komenda była mocno skłócona – cóż lepszego jeszcze mogło się wydarzyć? Z dnia na dzień czułem się coraz dziwniej i przeplatając poważne spotkania śmieszkowaniem i wygłupami, czułem że powoli przestaję mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, kim jestem i co robię w harcerstwie.

KP widmo

Po obozie lekko skołowany, ale pełen nadziei, bo „tam ci wszystko wytłumaczą”, pojechałem na KP.  Niestety, trafiłem na niesławny kurs widmo, podczas którego ZKK postanowił zaprzestać działalności nie uprzedzając nas o tym. Z porządnym poślizgiem ukończyłem szkolenie, z podstawową wiedzą, ale wciąż jakby brodząc we mgle. W szczególności: nie dowiedziałem się nic o metodyce, z którą miałem pracować. Zaczynałem zastanawiać się czy problem nie leży po mojej stronie. Może nie czuję metody? Może jej poznanie powinno płynąć prosto z serca, a moja niewrażliwość na nią jest wobec instruktorskiej braci niewybaczalna i poniżająca?

Drogowskaz

Aż z hufca przyszło ogłoszenie – kurs drużynowych. Wędrowniczy. I do tego CHORĄGWIANY. Jako że chorągiew brzmiała poważnie, pachniała wyzwaniem, postanowiłem zgłosić się tamże. Nie wiedziałem kto go robi, nie znałem nikogo z kadry czy uczestników, spakowałem się i pojechałem. I zdziwiłem się, a zdziwienie to nie opuściło mnie do końca kursu. Niesamowitym poziomem ludzi. Bogactwem form wplecionych w metodykę wędrowniczą. Mieszaniną powagi i radości, które napędzały to wydarzenie. KDW było dla mnie początkiem instruktorskiej drogi, drogowskazem, który jako pierwszy, przez długi czas, wskazywał mi kierunek, w którym powinna dążyć nie tylko moja, ale w ogóle każda drużyna wędrownicza. Już w następnym roku Cichociemni debiutowali patrolem na Watrze. Pojechali na wZlot. Odkurzyli demokrację drużyny i wydobyli sedno i sens z kultywowanej od lat tradycji. Tak zakończył się kryzys, który, pomyślnie rozwiązany, wyniósł mnie z roli starszego zastępowego do pełnoprawnego drużynowego wędrowników.
/ 06.10.2018
Michał Bień
komendant Błękitnej Czternastki
Czytaj także: